W „Studiu” ukazuje się artykuł polemiczny Włodzimierza Pietrzaka pod tytułem Święte szukanie, będący głosem w sporze literackim pomiędzy Brunonem Schulzem i Witoldem Gombrowiczem.
Tekst ten miał być w intencji Pietrzaka podsumowaniem tak zwanej „sprawy doktorowej”, czyli polemiki pomiędzy Schulzem a Gombrowiczem prowadzonej na łamach „Studia”*. Pietrzak nie odniósł się jednak do samej wymiany listów między pisarzami, ale do najważniejszego poruszonego w nich problemu, którym okazał się rozziew między masą społeczną i jej prowincjonalnym życiem a kulturą wielkomiejską. Krytyk wyraźnie stanął w obronie Schulza, stwierdzając, że w zetknięciu z subtelnością literatury odległej od spraw codziennych i naiwnego realizmu doktorowa nie różni się od wszelkich drobnomieszczan posyłających pisarzy takich jak Schulz do domu wariatów. Dlaczego jednak pani doktorowa nie rozumie utworu literackiego? Otóż dlatego, że dom i szkoła pozostawiły w niej liczne ograniczenia. Sztuka dla większości społeczeństwa pozostaje „nieprzetłumaczalna na język doraźnego pożytku”. Jest niepotrzebna, dlatego mało kto się nią interesuje. Przyczyną tego stanu jest to, że sztuka poszła na służbę idei i polityki. Dlatego interesuje się nią tylko garstka snobów, a większość – trzeźwa i zdrowa – zainteresowana jest pożytkami bardziej laickimi, sztuką odzwierciedlającą życie, a nie szaleństwem twórczej siły wyrywającej się ku nowym światom. Z życia jednak nie da się stworzyć sztuki. „Tylko ta sztuka, podpalona płomieniem przesady, dotykająca mitów – prowadzi ludzkość naprzód” – twierdzi Pietrzak. Życie zaś postępuje za nią. Artyści zbyt łatwo godzą się z tłumem, który zarzuca im zbędność. Zawracają z „drogi świętego szukania”. Nie mogą jednak zrezygnować ze zdobywania nowych krain, wartość ich życia jest bowiem uzależniona od tworzenia. Na koniec Pietrzak radzi tak wychowywać społeczeństwo, aby święte szukanie i odkrywanie nie było synonimem szaleństwa1. (pls)