lipiec–sierpień 1938 roku

Kraków. W podwójnym, 7–8 numerze „Naszego Wyrazu” ukazuje się szkic krytyczny Ignacego Fika Co za czasy!, poświęcony twórczości literackiej Brunona Schulza.

Ignacy Fik* rozpoczyna esej od wykładu na temat czasu w literaturze1. Jego zdaniem w ostatnich latach zapanował w tej materii nieporządek – własne definicje czasu mają fizyka, matematyka, psychologia i filozofia, dyskutuje się na temat struktury pojęcia czasu, jego granicy, ciągłości, kierunkowości, wielości, odwracalności czy równoczesności. Na nieszczęście o tym bałaganie dowiedzieli się literaci, przez których nastała „prawdziwa orgia eksploatowania zamętu”. Dawniej czas literacki był redakcją obiektywnego czasu fizykalnego, opartą na czasie psychologicznym. Jedyne, na co sobie pozwalano, to skróty i retardacje, będące jednak odbiciem realności i możliwości psychologicznych. Śmielej poczynano sobie z czasem dopiero w czasach romantyzmu. Zaczęto wyróżniać czas psychologiczny, ale były w nim zawsze ład i uzasadnienie, różne realności zaś (jawa i sen) wyraźnie odgradzano. Literatura końca XIX wieku lubiła czas rozpychać. Destrukcję rozpoczął jednak dopiero impresjonizm, rozbijając czas psychologiczny na atomy i włączając pojedyncze wrażenia w wielokierunkowe continnum czasu. Z kolei futuryzm dokonał syntezy teraźniejszości i wspomnień. Równouprawnienie z rzeczywistością realną uzyskały złudzenia, skojarzenia, pomyłki spostrzeżeń, anomalie zmysłów. Tendencja ta umocniła się dzięki teoriom Sigmunda Freuda, Henri Bergsona i Alberta Einsteina, pochopnie przejętym przez sztukę, a także dzięki kinu. Efektem tych zabiegów było załamanie się tradycyjnej koncepcji ludzkiej jaźni. Człowiek przestał być zwartą konstrukcją czasowo-cielesną i osobowością społeczną, przestał być odpowiedzialny za swoje czyny i realizować swoje zamierzenia. Istotą jego życia jest teraźniejszość. Jego kręgosłupem – przypadkowy ciąg asocjacji pisarza. Taki czas anarchizuje, psuje i unicestwia. Zamiast akcji – gadatliwy opis; zamiast perspektyw i hierarchii – sfery motywów. Brak typów, osobowości, indywidualności. Zamiast nich – puste gry, okrutne perwersje, surrealizm.
Wszystkie te refleksje nasunęła krytykowi lektura opowiadań Brunona Schulza – „najśmielszego enfant terrible współczesnego pokolenia dręczycieli czasu”. W jego dziele dostrzega wszelkie podejścia do czasu właściwe współczesności. Dla Schulza czas jest samodzielną rzeczywistością, niezależną od rzeczy, jest ograniczony i przestrzenny – jak rzeka czy ulica, z wirami, mieliznami, rozgałęzieniami, płynącymi w różnych kierunkach i z różną prędkością. W owych odnogach rzeczy możliwe uzyskują swą realność. Można go cofać, opóźniać, przyspieszać, przechowywać, zniszczyć, zamknąć w zdarzeniach. Ten subiektywny czas ludzki tworzy skonkretyzowaną rzeczywistość zewnętrzną. Jego realne wcielenia są jak odbicia idei czasu w jaskini platońskiej.
Ignacy Fik wyjaśnia, skąd zaczerpnięto takie ujęcie czasu. Otóż Schulz: „1) Urealnił abstrakcyjne pojęcia czasu filozoficznego. 2) Zobiektywizował subiektywne czasy psychiczne. 3) Zaktualizował w bycie potencjonalności. 4) Zatarł różnicę między snem i jawą. 5) To samo zrobił z podświadomością i świadomością. 6) Przyjął realnie pluralizm pojęciowej «wielości rzeczywistości» Chwistka. 7) Czas ontogenetyczny pomieszał z filogenetycznym […]. 8) W kategorie psychologii ujął mitologię i odwrotnie. 9) Naśladuje rzeczywistość kinową (odwracalność zdarzeń, przyspieszenie itp.). 10) Uobecnia wspomnienia. 11) Realizuje wyobraźnię dziecka i ludzi nienormalnych. 12) Bierze dosłownie wszystkie przenośnie z ich konsekwencjami”.
Dla Fika pomieszanie wszystkich tych koncepcji i zabiegów jest tylko fascynującą grą, celem samym w sobie jest zaś właśnie owo mieszanie, nie „konstruktywne mnożenie życia” – i to degraduje moralnie twórczość Schulza. Nie można rezygnować z czasu tworzącego jedność sensownej osobowości, ma on stanowić dominantę porządkującą i wartościującą – i dlatego winien być obiektywny, mimo że człowiek może wpływać na niego, będąc współtwórcą siebie i świata. Fik nie wyraża zgody na równouprawnienie innych form rzeczywistości (sen, złuda itd.) i zacierania między nimi granicy. Należy lekceważyć czysto zabawowe igranie ze słowem i pomysłami fantazji, odrzucić opisywactwo subiektywnych krajobrazów czasowych – chwytać nurt czasu historycznego, zawrzeć męską przyjaźń z czasem, by podążać ku lepszej przyszłości. (pls)

  • 1
    I. Fik, Co za czasy!, „Nasz Wyraz” 1938, nr 7–8 (lipiec–sierpień), s. 1–2.
Ignacy Fik, <i>Co za czasy!</i>, „Nasz Wyraz” 1938, nr 7–8, s. 1–2.
Ignacy Fik, Co za czasy!, „Nasz Wyraz” 1938, nr 7–8, s. 1–2.
Ignacy Fik, <i>Co za czasy!</i>, „Nasz Wyraz” 1938, nr 7–8, s. 1–2.
Ignacy Fik, Co za czasy!, „Nasz Wyraz” 1938, nr 7–8, s. 1–2.