Kraków, Teatr im. Juliusza Słowackiego, scena „Miniatura”. Polska premiera spektaklu Sanatorium pod Klepsydrą w reżyserii Jana Peszka, który jest także autorem scenariusza oraz jednym z występujących aktorów.
Spektakl miał swoją prapremierę 15 października 1994 roku* w Tokio, w Teatrze CAI, podczas Festiwalu Polskiego, gdzie został bardzo dobrze przyjęty. Przeniesiony – w niezmienionej postaci – na deski krakowskiego teatru, nie cieszy się uznaniem krytyków. Jedna z recenzentek stwierdza, że „z poszarpanych w scenariuszu tekstów szesnastu opowiadań Schulza nie wynika nic i od początku do końca przedstawienia nie wiadomo, o co chodzi”1. Sam Peszek* nie ukrywa, że jego spektakl pozbawiony jest przyczynowo-skutkowych zdarzeń. Tłumaczy, że nie taką konwencję przyjął. Jego wizja spektaklu o Schulzu to niekoniecznie spójny i ściśle ze sobą powiązany „subiektywny ciąg skojarzeń”2. Jak podkreśla, najważniejsza jest dla niego w twórczości Schulza relacja Ojciec–Syn, którą postanowił ukazać na scenie, występując wraz ze swoim rzeczywistym synem, Błażejem Peszkiem. Role damskie odgrywa jego córka Maria.
Spektakl wywołuje niemałe kontrowersje – głównie ze względu na to, że rodzeństwo Peszków występuje wspólnie w scenach nasyconych erotyką . Pojawiają się głosy, że „Peszek-family usiłuje rozgrywać na oczach widza jakieś swoje rodzinne sprawy: edypalne kompleksy, uzależnienia – ojciec, córka, syn […]”3.
Wrażenia samych aktorów różnią się od siebie. Maria Peszek stwierdza, że udział w spektaklu był dla niej doświadczeniem bolesnym, ale przy tym ciekawym i fascynującym. Natomiast jej brat, Błażej Peszek, otwarcie przyznaje: „Czuję się wyniszczony współpracą z ojcem. Nasze kontakty podczas pracy były bardzo osobiste, bo nie mogliśmy traktować się tylko w relacji aktor–reżyser”4.
Z głosów recenzentów wynika jednak, że są w tym spektaklu pewne elementy godne pochwały. Gra aktorska Jana Peszka spotyka się z aprobatą. Jerzy Jarzębski staje w obronie reżysera, stwierdzając, że „posługując się znanymi tekstami, napisał [on] w zasadzie swą historię na nowo i nieco inaczej”5, więc odbiór wymaga nowego odczytania. Większość recenzentów zwraca uwagę na piękną muzykę Janusza Stokłosy – ktoś posuwa się wręcz do stwierdzenia, że jest to „jedyna przyjemność w tym martwo urodzonym przedsięwzięciu”6.
Mimo kilku przychylnych głosów, Sanatorium pod Klepsydrą Peszka nie jest w opinii krytyków spektaklem udanym. Pozytywna recenzja Marka Mikosa, który stara się odnaleźć w adaptacji wartościowe, zasługujące na uznanie aspekty, kończy się słowami: „Widzowie uśmiechają się, ale z Schulzem nie ma to wiele wspólnego. Można podejrzewać, że reżyser zastosował aktorską fastrygę i zwykłe efekciarstwo”7. (bt)