Wiedeń. Bruno Schulz melduje się w Centralnej Agencji Pomocy dla Uchodźców Wojennych z Galicji i Bukowiny.
Wiedeń*, do którego Schulz dociera pod koniec listopada, nadal jest miastem pełnym blasku. Trwająca wojna powoduje jednak narastanie problemów ekonomicznych. Działania militarne w Galicji pochłaniają ogromne nakłady finansowe, uchodźców przybywa1, większość mężczyzn w sile wieku znajduje się na froncie, produkcja zboża, mięsa, nabiału i warzyw spada o 50 procent, tygodniowe spożycie tłuszczu zostaje ograniczone do 40 gramów. Gwałtownie rosną ceny podstawowych produktów, coraz więcej osób zmuszonych jest do korzystania z darmowych posiłków wydawanych w tak zwanych kuchniach wojennych (Kriegsküche). Prawdopodobnie i Schulz zaczyna odczuwać skutki szalejącej inflacji, 27 stycznia melduje się bowiem w Centralnej Agencji Pomocy dla Uchodźców Wojennych z Galicji i Bukowiny (Zentralstelle der Fürsorge für Flüchtlinge aus Galizien und der Bukowina)2.
Zapomoga w wysokości 29 koron i 40 halerzy, którą odtąd odbiera co dwa tygodnie przy Zirkusgasse 5, jest niższa od poziomu minimum socjalnego, ponadto musi wystarczyć dla trzech osób3. 70 halerzy (1/100 korony) to za mało, by pokryć dzienne zapotrzebowanie nawet na najbardziej podstawowe produkty. W tym czasie więcej kosztuje kilogram mąki (80 halerzy), tyle samo pięć jaj, niewiele mniej kilogram chleba (50 halerzy) i dwa litry mleka (60 halerzy)4. Przypuszczalnie nadal wspierają Schulza przebywający w Wiedniu krewni, a niewielka kwota stanowi tylko uzupełnienie domowego budżetu. (js)