Warszawa. W „Gazecie Warszawskiej” ukazuje się recenzja autorstwa Teofila Bernarda Sygi poświęcona Sklepom cynamonowym Brunona Schulza.
Przykrą jest rzeczą przenoszenie metod reklamy kinematograficznej do literatury – zachwalanie książki, jakby była „produktem spożywczym, który już wieczorem może ulec zepsuciu”. Wydawcy są krótkowzroczni jak domokrążcy, którzy świadomie sprzedają lichy towar, wiedząc, że po raz drugi nie zawitają na podwórku, na którym dobili targu. Taka właśnie reklama towarzyszyła zdaniem Sygi wydaniu ciekawej książki Sklepy cynamonowe Brunona Schulza, którego przesadnie reklamuje się jako jednego z czołowych polskich pisarzy. W tym samym tonie przemówili wkrótce krytycy, a zdezorientowany czytelnik na próżno pośród tych głosów szuka jakiegoś przewodnika po hierarchii bieżących wydarzeń literackich.
Recenzent „Gazety Warszawskiej” deklaruje, że będzie pisać o wadach, a nie niewątpliwych zaletach debiutanckiej książki Schulza. Główne wady, symptomatyczne dla dużej części młodej literatury, zwłaszcza dla takich pisarzy jak Michał Choromański i Adolf Rudnicki, to brak „pionu moralnego”, „kalectwo duchowe” oraz zerwanie z „piękną tradycją literatury polskiej”. Postacie tworzone przez Schulza „malowane są na obraz i podobieństwo Żyda”, a on sam chodzi w jarzmie zdeprawowanych zmysłów, charakterystycznym dla tej narodowości. To dlatego te postacie są tak jednostronne, żałosne, tandetne. Towar dostępny w sklepach cynamonowych może zadziwiać barwą i rzeźbą, ale nie jest to pokarm dla ducha, lecz „zabawka dla rozigranych, zdeprawowanych użyciem zmysłów”, która skończy swój nędzny żywot rzucona po pewnym czasie do kąta1. (pls)