Drohobycz. Na ulicach miasta wybuchają zamieszki wyborcze.
Protesty drohobyczan skierowane były przeciw lokalnej władzy, która – uzależniona od Jakuba Feuersteina, magnata naftowego i nieoficjalnego rządcy miasta – od lat wspierała interesy grupy Feuersteinów. Okres poprzedzający wybory do parlamentu austriackiego przebiegał w Drohobyczu niezwykle burzliwie. Jak podaje Wiesław Budzyński, niechęć społeczna wobec doktora Natana Loewensteina, kandydata na posła powiązanego z Feuersteinem, była tak intensywna, że już w trakcie kwietniowego wiecu doszło do przepychanek pomiędzy jego zwolennikami (konserwatywni Polacy i zasymilowani Żydzi) a sympatykami opozycjonistów: Mateusza Michała Balickiego (socjaldemokraci polscy), doktora Gerszona Zippera (syjoniści) i Włodzimierza Kobryna (Ukraińcy)1. Na hasło: „Nie chcemy narzuconego posła!”, Feuerstein miał wtedy odpowiedzieć: „Ale ja chcę doktora Loewensteina”2.
Krwawa eskalacja nastąpiła jednak dopiero w dniu wyborów. Pod wpływem doniesień o fałszerstwie, które dokonuje się nad urnami, demonstranci powybijali szyby kolejno w biurze Loewensteina, domu Jakuba Feuersteina i kahale (którego Feuerstein był prezesem). Około drugiej po południu tłum przystąpił do dewastacji lokalu wyborczego przy ulicy Stryjskiej* i wtedy właśnie – jak pisze Mścisław Mściwujewski* – „wśród zamieszania i gwaru usłyszano […] komendę: «Fertig! An!»”3. Na rozkaz komisarza Łyszkowskiego, gorliwego sojusznika Loewensteina, wojsko zaczęło strzelać zarówno do prowokatorów, jak i do gapiów. Anonimowy kronikarz, autor broszury Prawda o wyborach drohobyckich, wydanej we Lwowie nakładem towarzystwa „Kadimyh”, wspomina: „Potem buchnął jęk, płacz i krzyk – który krew w żyłach ścinał. W jednej chwili zasłała się ulica dziesiątkami trupów i rannych”4. Zdezorientowani żandarmi rozpędzali uciekających drohobyczan przy użyciu bagnetów i strzałów w plecy: „Ludzie ginęli w rynku, a nawet na przedmieściach, o tysiąc kilkaset kroków od miejsca, w którem strzelano”5.
Według Andrzeja Chciuka* ten końcowy – szczególnie drastyczny i nieuzasadniony – etap tłumienia protestu Schulz obserwował z okna rodzinnego domu przy Rynku*. Zdaniem autora Ziemi księżycowej było to pierwsze brutalne zderzenie Schulza ze śmiercią, a zarazem doświadczenie traumy, które ukonstytuowało jego wrażliwość artystyczną. Po latach Schulz miał wręcz wyznać: „Rysowałem coś wtedy, szkicowałem […] potem te sceny, […] chciałem to zanotować jakoś, te odemknięte spusty Apokalipsy”6. I dalej: „Pisanie? To potrzeba uporządkowania świata. Tak, ta nagłość pisania zaistniała we mnie chyba wtedy. To był ten szok, bez którego nie rodzi się w nas pisarz”7.
Czy można jednak zaufać wspomnieniom Chciuka? Jak słusznie zauważa Budzyński, autor Ziemi księżycowej myli się, podając w tym samym fragmencie, że Schulz zdał maturę w 1911 roku (było to rok wcześniej). Jerzy Ficowski* zaś twierdzi, że rodzina Schulzów już w roku 1910 przeniosła się z kamienicy przy Rynku do domu przy ulicy Floriańskiej*8. Ponadto zastanawia niebywała precyzja, z jaką Chciuk rekonstruuje swój dialog z Schulzem, a także niezwykle barwny i bez wątpienia literacki styl całego opisu. Niewykluczone, że prozę Chciuka należałoby uznać raczej za dokonanie beletrystyczne, a w przytaczanej wypowiedzi zobaczyć tyleż słowa Schulza, co przekonania samego autora na temat ocalającej roli sztuki9. (jo)